Do Mostaru ruszamy dość późno, bo po 14, a na miejsce docieramy już po zmroku. Za dnia widzimy dolinę rzeki Neretva, wzdłuż której jedziemy za dnia. Podobno rzeka słynie z turkusowego koloru z wapiennego podłoża lecz my widzimy jedynie płytką brudną rzekę. Widok dość przykry bo śmieci walają się wszędzie; na brzegach, na gałęziach nadbrzeżnych drzew.
W Mostarze wita nas przewodniczka Regina, która mieszka nieopodal kościoła św.Piotra i Pawła, a w Bośni mieszka już ponad 30 lat. Od razu kierujemy się w stronę starego miasta z czasów tureckich i słynnego mostu. A sam most zbudowany został w 1566r na polecenie sułtana Sulejmana Wspaniałego. Niestety wojna jugolska burzy go w XI 1993. Dopiero w 2004 Unesco daje środki na jego odbudowę. A wapień do rekonstrukcji mostu wydobyto właśnie z Neretvy.
Mostar po zmroku, o późnej godzinie, w dodatku w środku zimy, niestety robi wrażenie wyludnionego. Sytuację ratują jedynie niektóre otwarte restauracje, w których można napić się tradycyjnej kawy w tygielku i zjeść pljeskavicę. Podobno do Mostaru warto zajrzeć latem, szczególnie w czasie skoków Redbul z mostu do Neretvy. Ale nie wydaje mi się abym jeszcze kiedyś tu przyjechała, w końcu zaliczone marzenie przestaje być marzeniem…..